Cave me, domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo. – Strzeż mnie, Boże, od przyjaciół, od nieprzyjaciół sam się obronię.
Patrzę tak na moje wnuki, trzy, czteroletnie i nie dowierzam czasami ileż to spontaniczności i szczęścia tkwi w takim maluchu. Jak beztrosko spędzają czas, ile go mają! Obserwuję, w nich czas się zatrzymał, oni go nie liczą. Cudowną aurą obejmują wszystko… a dlaczego, a po co, pytają. Jeszcze nie ma w nich programów, jeszcze nie oceniają innych.. obserwują. O! Jakże bym chciała uchronić ich od krytyki i wartościowania, od szufladkowania i szacowania. Od stawiania oceny wszystkiemu i wszystkim.
Lubicie być chwaleni? Każda pochwała podnosi naszą wartość. Jesteśmy dumni, ktoś nas wyróżnił… Ale czy bez tego nie znamy swojej wartości? Kiedy nas chwalą inny? Głównie wtedy, gdy są zadowoleni i szczęśliwi. Gdy los im nie sprzyja, rzadko zdobędą się na komplement. Gdy ktoś jest zły na mnie, będzie mi raczej prawił morały, nie będzie skąpił złych słów, na dobre zabraknie miejsca. Nie szukam więc pochwał, bo wiem, że cokolwiek usłyszę, jest to wizja świata drugiego człowieka. Ten sam człowiek sprawi mi pochwałę, by za chwilę ująć mej wartości. O nie! nie biorę niczego do siebie, ponieważ ludzie biorą świat tak jak go widzą, a zarządcą są tu tylko ich emocje. Cokolwiek myślą o mnie, to wyłącznie zgadza się z ich systemem wartości, ich uprzedzeniami, ich przekonaniami. Nie potrzebuję akceptacji, ponieważ czynnikami akceptacji kierują tylko i wyłącznie nasze programy, które rządzą naszymi wyborami. Mamy wpisane w naszych głowach co wypada, co nie, jak się zachować, jak nie, oraz wkodowane ciągłe ocenianie innych. Po cóż przejmować się więc opinią sąsiada, krytyką przyjaciela. Oni tak naprawdę krytykują siebie, zgodnie z ich systemem wartości. Wszyscy mamy rany, które wystarczy tylko dotknąć słowem, będą sączyć się i gnić, zatrują cały organizm.
Tak naprawdę sami siebie ranimy, wypowiadając słowa krytyki, sami upokarzamy siebie, mówiąc źle o innych. Bo przecież każdy z nas patrzy innymi oczyma, tworząc w głowie obraz, którego drugie oczy nie widzą. Jesteśmy reżyserem i głównym bohaterem w jednej osobie. Jeśli mnie krytykuje ktokolwiek to jest jego film, nie mój. Ileż zmartwień i łez zaoszczędzilibyśmy, gdyby nie nasze systemy wartości, nasze ciągłe ocenianie innych w naszych marnych opiniach.
Jesteśmy uzależnienie od cierpienia, każdy z nas na różnym poziomie i w różnym stopniu. Wspieramy się nawzajem w pielęgnowaniu tych uzależnień. Nie jesteśmy doskonali, to prawda, ale wcale doskonali być nie musimy. I nikt nie ma prawa nas oceniać. Nie bieżmy więc cudzych sądów do siebie, niech odbijają się od nas jak od lustra. Wtedy to, wypuszczony jad zadziała z podwójną siłą, ale nie zatruje nas, tylko tego, co ten jad wysyła.
No cóż, pozwólcie, że troszkę pochwalę to pyszne danie ;D
Bardzo nam smakowało, więc dzielę się z Wami przepisem. Troszkę trzeba postać przy bobie, żeby go obrać, ale wierzcie mi warto! Reszta idzie błyskawicznie.
Krótki przepis na gotowanie bobu:
Bób wrzuć do garnka i zalej wrzącą, osoloną wodą. Warto zadbać, by miał w czym pływać. Przy gotowaniu kilograma bobu powinno się użyć minimum 2 litrów wody. Gotujący się bób należy posolić, co pozwoli wydobyć jego wyjątkowy smak. Potem wystarczy już tylko czekać, aż woda zrobi się lekko brązowawa i po 15 minutach od zagotowania wyjąć jeden bobek, by sprawdzić czy nie jest twardy. Gdy bób osiągnie preferowany stopień miękkości należy go odcedzić na sicie i zalać w garnku lodowatą wodą. Znów odcedzić i obrać.