Wróciłam do żywych, otóż prawie tydzień leżałam w gorączce oblana potami. No cóż, nigdy nie spędzam temperatury. I tak rozgościła się u mnie na dłuższy czas. To ogromne katorgi i wiem, powiecie, że nie każdy może sobie na to pozwolić. Ale czy może sobie pozwolić na zlekceważenie prośby organizmu i udawanie, że nic się nie stało? Gorączka woła o zatrzymanie się, o zwrócenie uwagi, halo… coś jest nie tak.. pomóż mi.. Najważniejsze jest zdrowie a gorączka to nasz sprzymierzeniec i przyjaciel, więc nic, ale to absolutnie nic nie stanie mi na przeszkodzie by położyć się do łóżka, gdy organizm wzywa na pomoc. To jest wręcz naszym obowiązkiem, przeczekać, zwolnić i pozwolić naszej mniejszej jaźni działać. Bo barbarzyństwem jest zabijać gorączkę, to tak jakbyśmy częściowo zabijali siebie.
W dobie dzisiejszego pośpiechu brakuje nam cierpliwości, z nadmiaru bodźców brakuje czasu. Ech gdzie te czasy, gdy siedziała babcia z dziadkiem przed domem i patrzyli w księżyc i gwiaździste niebo, a gdzie spowolniony stukot końskich kopyt, gdzie chłop na wozie trzymający lejce kołysał się i prawie zasypiał. Gdzie te wyprawy do natury i leniwe, ogrzane słońcem biesiady, albo wylegiwanie się na zielonej trawie, marzycielskim okiem śledząc pływające po błękicie nieba chmury. Czyż to nie była czysta medytacja?
Dziś, jeszcze ledwo żywa, słaba i obolała, uśmiecham się do siebie, bo znów zwyciężyłam. Po prostu, przeczekałam, gdzie większość chorych pobiegło do lekarza, zażyło antybiotyk lub inne specyfiki, ja wyszłam z tego z triumfem. Organizm jest doskonały, sam wie jak siebie leczyć, tylko potrzebuje więcej czasu, należy tylko poczekać. Dać mu czas. Lekami wszystko przyspieszymy, ale nie wyleczymy. Stłumimy chorobę w zalążku, aby znów wróciła z większą siłą. Jeżeli pozwolimy naturze działać, wykurzy intruza ostatecznie. Czekanie uczy cierpliwości, a cierpliwości nigdy za wiele…
I gdy tak leżałam, obolała, wycieńczona od potów, miałam dużo czasu dla siebie. Mogłam zatracić się w medytacji i zgłębiać tajniki mojego jestestwa. W ciszy i spokoju kontemplowałam swoje istnienie, będąc pewna, że tuż tuż skończy się dyskomfort. Rozkoszowałam się moim istnieniem, ponieważ jest doskonałe, takie, jakie być powinno. Cieszyłam się z każdego spadku temperatury, by w chwili oddechu wymyślać nowy przepis lub tworzyć inne plany. A gdy leżałam tak samotna w tej bezkresnej ciszy, boski alchemik uzdrowił wszystko. I tak wróciłam w pocie czoła, i tak jestem znów wolna, nieugięta, silna i radosna 🙂