Każdy z nas miał inny dom rodzinny, dostał inne wychowanie i inaczej odbierał swoich rodziców. Nawet z jednego domu rodzeństwo co innego wyniosło i jest zupełnie inne.
Rodzice od kilkudziesięciu lat nie cieszą się często u nas autorytetem, wręcz przeciwnie, uważamy ich za anachronicznych, śmiesznych i niekompetentnych. Gubią się przecież w naszym świecie, skomputeryzowanym, nowoczesnym, z wielkimi nowinkami technicznymi i z ogromnym, konsumpcyjnym postępem. Ba, do tego wszystkiego dochodzi fakt, że dzisiaj rodziców totalnie obwinia się za wszystkie nasze kłopoty, obarczając ich winą nieudacznego wychowania. Gromadnie uczestniczymy, lecząc swoje życie u psychologów, rozdrabniając je i rozdzierając na czynniki pierwsze. Analizujemy siebie odkąd pamiętamy swe dzieciństwo i obwiniamy, obwiniamy, obwiniamy… ale nie siebie.
I tak, wydaje nam się, że jesteśmy wolni i niezależni, uzależniając się jednak od problemu jeszcze bardziej, ponieważ całą winą obarczamy rodziców, osądzając ich, krytykując i stawiając siebie w roli kozła ofiarnego. A im bardziej ich osądzamy, tym bardziej spada na nas natłok rozdarcia wewnętrznego i tym bardziej przeżywamy wewnętrzny konflikt. Taka wewnętrzna niespójność godzi w samo sedno miłości i lojalności, uderza w pierwotną więź, która daje poczucie bezpieczeństwa. A szukanie winnych to umycie rąk od odpowiedzialności, to brak chęci przyjęcia zobowiązania. Bo cóż ja pocznę, gdy miałem, miałam taki a nie inny dom, cóż, taki, taka jestem przez matkę, przez ojca. A gdzie, pytam, zdrowy rozsądek, gdzie praca nad sobą, gdzie, wiem, ale gdzie wysiłek i determinacja do działania?
Rodzinę widzimy jako siedlisko zła i kompleksów, a zupełnie zapominamy o drugiej stronie medalu. Jak więc cieszyć się gniazdem, skoro sami je burzymy.
Gdybym powiedziała mojej osiemdziesięcioletniej mamie, że źle mnie wychowała, że zrobiła mnóstwo błędów, pewnie spadła by ze stołka. Ona tego nie zrozumie. Pewnie i ja nie rozumiem moich dzieci, chociaż bardzo się staram, ale na miłość boską, czy można tak srać we własne gniazdo… obarczając winą jednych a umywając siebie… Rozumiem moją mamę, wiem, że nic więcej zrobić nie mogła, a właściwie nie umiała. Czy cokolwiek w życiu mi się nie udaje, jest winą moich rodziców? przecież mam swój mózg. A skoro już wiem jacy byli, co zrobili, to przewrócę świat do góry nogami, bo wyciągnę wnioski, a nie niszczę związku, który jest tak naprawdę nie do zniszczenia. Bo korzeni nie da się wyprzeć, bo jest coś co ma wielką siłę, to związek matki i syna, ojca i córki, to pierwotne wartości, niezależne od codziennych relacji.
Pod żadnym pozorem nie wydaje mi się, że rodzice chcą nas skrzywdzić. Wynieśli różne doświadczenia ze swojego życia, równie podłe jak ciekawe i piękne, ich doświadczenie determinuje do różnych form wychowania, zdaje sobie sprawę, że bywają też skrajności, które tu pomijam. Wiele lęków to odbicie historii rodzinnej, jednak my w tej historii uczestniczymy. To nie los nam zesłał taką rodzinę, to nie przypadek dał takich rodziców.
Poza tym każdy, kto pojawił się pierwszy w rodzine stoi na wyższym szczeblu w hierarchii i moim skromnym zdaniem zawsze jest to pierwotna potrzeba człowieka, zakodowana od tysięcy lat. Niestety dzieci dziś są naszymi koleżankami i kolegami i trudno tu wyznaczyć granicę. Szacunek inaczej układa się do koleżanki a inaczej do przełożonego. Rodzic natomiast zasługuje na wyższy szczebel, to oni uczą nas ponadczasowych więzi, zdolności do empatii, tworzenia wartości, miłości czy tworzenia związków. To oni pokazują pierwotne wzorce jak żyć, jak kochać. Nie doceniamy ich doświadczenia, pomimo, czy choćby nawet byli analfabetami, to nie istotne.
Rodzice są łatwym celem aby skierować na nich spust. Tak łatwo ich oskarżyć i przypiąć etykietę. Ale, niestety, często stajemy się bardzo podobni do nich, nawet tego nie widząc.
Dziecko potrzebuje wsparcia, mentora i autorytetu. Jeśli jesteś rodzicem, dbaj o to. W przyszłości możesz stać się kolejną ofiarą, która zostanie osądzona i oskarżona jako główna żmija, która wypuściła swój jad aby wpuścić na manowce swoje potomstwo.
Namawiam Was na te placki, proste, bezproblemowe i rozkosznie ukoronowane przepysznym sosem z dyni. Ten sos można zrobić na dwa sposoby, można też zrobić z niego pastę do chleba, dip do warzyw. Niżej podaję ten prostszy przepis, a ten drugi, z wieloma składnikami, podam w innym poście. Placuszki, dzięki mące z cieciorki są chrupiące i lekko orzechowe, robię je z jajkami i smażę na ghee, więc nie są czysto wegańskie. Smażcie na dobrze rozgrzanym tłuszczu, malutkie placuszki, wtedy łatwo przewrócicie je na drugą stronę, a takie maleństwa przyjemniej się je. Gorąco polecam 🙂