W moim domu jesień i zima to czas na zupy. Pamiętam mój dom rodzinny, gdzie zupa była podstawą obiadu. Czasami już miałam dosyć, zupa i zupa. Tata wstawał raniutko i gotował bardzo warzywną zupę, w której było tyle rozmaitości, że składniki prześcigały się, który lepszy 🙂 Wyszukiwałam swoich ulubionych jarzyn, które gdzieś tam ginęły w gęstwinie. A potem kaprysy i humory, ja już nie chcę 😉 Dziś zupy są bardziej tematyczne, wymyślne, miksowane, więc tudzież można ukryć a to marchewkę znienawidzoną, a to pietruszkę natkę. Najgorzej z dzieciakami, które uparły się, że wszystko co zielone to trucizna! I weź tu człowieku przekonaj malucha, że to same witaminki. Oczywiście albo należy ukryć delikwenta, albo przekonywać, że da moc supermena. A jak to nie pomoże, to nie pozostaje nic, jak zawrzeć jakiś układ. Ale o tym może innym razem, bo dziś o zupie mowa 🙂 Pamiętam do dziś te zupy w rodzinnym domu, które pachniały zasmażką na maśle i mrugały maleńkimi oczkami. Kolorowe i radosne od słońca.
Aby nasz bohater był smaczniejszy warto warzywa poddusić na ghee, wtedy to nabiorą wdzięcznego aromatu, bo ten aromat z nich masło wydobędzie. A jak takie gorące i pachnące wrzątkiem zalejemy, to efekt murowany. Do takiej zupy na włoszczyźnie wystarczy potem dodać odpowiednie dodatki, aby stała się taką o jakiej marzymy. Na przykład możemy dodać upieczoną dynię, lub uduszone na maśle, starte kiszone ogórki. Efekt murowany. Zawsze możemy zmiksować zupinę, i wtedy powstanie zupa- krem. A jak zostanie nam zupka z obiadu, podgrzejmy ją na śniadanie, bo kto powiedział, że rano musi być kaszka na słodko czy kromka chleba? Dziś proponuję zupę z moją ulubioną czerwoną soczewicą i dynią – mocno rozgrzewającą.